Drei Tracks, die
zeigen, wie wichtig es ist, dass
Merzbow wieder analoges Equipment
in seine Musik einbringt. Nicht
dass die reinen Laptop-Arbeiten
der letzten Jahre irgendwelche
Schwächen zugelassen hätten, es
mangelte aber hier und da an
Farbe, Abwechslung und Schwere.
Vorbei damit, hier thront wie
erwartet Masami Akita über all
den weltweit gleichbescheurten
Noise-Affen und Wolf Eyes-Epigonen
und konfrontiert mit im Grunde
unüberschauberen geschweige denn
fassbaren Gebirgen, Quatsch:
Universen an Geräuschmasse.
Unbändige Kraft entspringt den
Maschinen, nie ausgelutscht,
frisch wie kein Sommer und
planlos weil allumfassend. Kein
Bär hält dieser Musik stand,
Wölfe flüchten und Hühner
bersten - Mahlzeit.
http://www.de-bug.de/
ed *****
Higanbana
is the Japanese name of Red
Spider Lily, a red and fatally
poisonous flower associated with
death in Japan. It belongs to the
species Cluster Amaryllis, which
in turn is the title of Track 1:
a red-hot inferno of screaming
feedback sounding like scorched
crickets, with low-fi bass
growling in the urgent undertow.
The 30-minute work of art feels
like an unsettling journey into
the toxic medulla of Higanbana,
eye(ear)-opening and dangerous.
Like a fuse burning itself out,
track 2 is an unstoppable roar of
fuzz, white noise and psychedelic
pulsations that explore dynamics
and sound channelling to its
hushed end. The album features
Ukons (Silky Feather) which
appears to be a chook; and the 'courtesy'
extended 'by Hell' hints at the
macabre manner by which Ukons may
have contributed to the
uncredited sounds on track 3.
Like a sick metronome, the
mutilated clucks of Ukons count
down as different frequencies of
static, sirens, and squelches
explode in disjointed phrases, on
and on, without resolution.
Indeed, none of the three tracks
find peace in themselves as none
ends resolutely. In this the last
album of 2007, Merzbow once again
makes a statement by defying
complete comprehension. FLuViRuS
/ www.discogs.com
Lycoris
radiata kwitnie w okolicy
jesiennego zrównania nocy i dnia
przez co zwana jest kwiatem
równonocy. Jej japońska nazwa
nawiązuje natomiast do
buddyjskiego terminu higan
określającego okresy kilku dni
przed i po jesiennym i wiosennym
zrównaniu, podczas których
Japończycy zwykli odwiedzać
groby swoich bliskich. Kojarzona
jest ze śmiercią nie tylko z
tego względu, ale także dzięki
silnie trującej substancji
zawartej w roślinie. Intensywną
czerwień kwiatów można
podziwiać zaledwie przez kilka
dni w roku, ale ten niesamowity
widok może zainspirować nawet
do tworzenia miażdżącego noise.
Gąszcz setek tysięcy przypomina
rzekę krwi, która wylała na
okolicę, pulsującą od gorąca
lawę, morze ognia.
Przerażający ogrom czerwieni
kryje jednak w sobie ulotne
piękno, które dojrzeć można
dopiero z bliska. Każdą
łodygę wieńczy okrąg 5-7
kwiatów wypuszczających
niezwykle długie (do ok. 20 cm)
pręciki przypominające razem
zawieszonego w powietrzu do góry
nogami pająka szeroko
rozstawiającego swoje odnóża.
Przepraszam za tę botaniczną
dygresję, ale nowa płyta
Merzbowa ma wiele wspólnego z
femme fatale świata flory.
Łączy je nazwa oraz brutalne
traktowanie tych, którzy
zbliżają się do nich, nie
wiedząc o toksycznych
właściwościach i nie
zachowując należytej
ostrożności. Kwitnącą
higanbanę można podziwiać
jedynie w naturze, bo nigdy nie
trafia do japońskich wazonów,
gdyż sprowadza na dom
nieszczęście. Muzyką Masamiego
Akity ilustrowane są jedynie
najbardziej awangardowe
performanse i festiwale, gdyż
jej wykorzystanie w celach
dekoracyjnych w jakiejkolwiek
prezentacji mieszczącej się w
ramach powszechnie akceptowalnych
estetyk gwarantowałoby
odstraszenie potencjalnych jej
odbiorców. Blisko godzinna
porcja dźwięków w każdej
sekundzie brzmi inaczej, tak jak
każdy, najmniejszy nawet element
naturalnego świata jest
niepowtarzalny.
Merzbow zapytany kiedyś dlaczego
sięga po tak drastyczne środki
wyrazu zripostował: "Jeśli
hałas to dźwięk nieprzyjemny
dla ucha, to dla mnie hałasem
jest muzyka pop". Kwestia
gustu czy przyzwyczajenia? Nie da
się z pewnością przejść
przez ten album bez
wcześniejszego treningu w
świecie muzycznych abstrakcji i
uszu przyzwyczajonych do
głośnych dźwięków w wysokim
stężeniu. To jedna z
najmocniejszych, a przy tym
najlepszych płyt, jakie
słyszałem autorstwa niezwykle
produktywnego Japończyka, a
należy podkreślić, że jego
muzyka nawet w kategorii
syntetycznego noise stanowi
ekstremum. Za Merzbowem są już
tylko otchłanie piekieł.
Minister Zdrowia i Opieki
Społecznej ostrzega:
użytkowanie może prowadzić do
trwałych problemów ze słuchem
i/lub urazów psychicznych.
Czy warto robić sobie zatem
krzywdę? Kwestia gustu. Lub
przyzwyczajenia. Można
spróbować zbadać granice
współczesnej muzyki lub po
prostu - lecząc klina klinem -
rozładować agresję
narastającą wraz z
kłębiącymi się we wnętrzu
duszy frustracjami. Ale można na
rzekę krwi, pulsującą lawę,
morze ognia, spojrzeć przez
lupę wyobraźni. W lawinie
dźwięków wydobywających się
z głośników tonami, z których
każdy z osobna wyprowadziłby z
równowagi nawet umarłego,
dostrzec można kalejdoskop
emocji zmieniający się z
każdym odsłuchem wraz ze
zmianą stanu ducha. Można
poczuć nienawiść do całego
świata, potęgę kapłanów
czarnej magii, rozdzierający
smutek i euforyczne uniesienia,
usłyszeć doprowadzoną do
absurdu konwencję muzyki
satanistycznej, krzyk komórek
nerwowych rozdzieranych toksyną
z pięknej rośliny,
wydobywający się z podziemi
morderczy rytm makabrycznego
techno-party oraz Ukonsa -
czarnego koguta wsamplowanego w
"Black Shiny Feather".
Można też dojrzeć delikatne
kielichy czerwonego kwiatu -
wyglądającego niewinnie
przeklętego nosiciela śmierci,
wabiącego wzrok zjawiskową
urodą. Świat jest pełen
paradoksów, a piękno rodzi się
z chaosu.
Mateusz Krawczyk / www.screenagers.pl
The Polish label Vivo is
responsible for this latest opus
from Japanese noise maestro
Merzbow, which (if the borderline
illegible sleevenotes are
anything to go by) features
Masami Akita in collaboration
with some chickens. Given his
penchant for animal kingdom-themed
releases in recent years, that
actually makes some sort of sense.
Another theme in recent Merzbow
releases has been the
reappearance of analogue
electronics, and true to form,
Higanbana finds Akita using EMS
synth alongside his laptop. It's
hard to tell exactly what's
making the noise at any given
time here, but the intensity is
often pretty overwhelming.
Fortunately, in amongst the fuzz
and feedback you'll hear a few
cleaner oscillations penetrating
the mix, adding elements of
colour, and avoiding the all-out
overload that might have
otherwise foiled the album. On 'Shiny
Black Feather', possibly the most
abrasive of the three lengthy
pieces here, you'll notice hints
at thunderous echo and spatial
imagery suggestive of abandoned
factories and vacant industrial
lots, but as you'd rightly expect
from a Merzbow release, there's
little in the way of beating
around the bush and you're soon
back in the thick of it. This is
an intense, largely unrelenting
assault on the ears, and that's
probably exactly what you
expected to hear from Akita.
Equally predictable, he still
does this better than just about
anyone else out there. www.boomkat.com
Higanbana
sees Merzbow building
in more ambient, atmospheric touches
& a greater feeling of space
into his noise craft- but fear
not this still smarts and singers when
needed
Opening up proceedings we have
an Merzbow epic
in the shape of Cluster
Amarvllis clocking in just
shy of the half an hour mark. It
all starts very subdued and well
ambient feel to it with this
smeared ominous filled drone,
that soon has feedback trails
and whining pictures coming off
it, but still it?s surprisingly
subdued. Then at about the two
minute mark he starts up a stuck,
muffled and tight kraut rock
like drum attack. The noise and
guitar like feedback elements
starts to get more searing but
theres still seems so much room
and space with?in the sound that
builds this great edgy feel. As
the track progresses the rhythmic
elements drop in & out changing
feel and texture along the way.
He also lets the noise fade off
to near silence as if echoing off
down vast tunnels- certainly the
whole piece has quite an
atmospheric subterranean feel
about .It?s really great to hear
another long form Merzbow
piece especially when he keeps
it so edgy, fresh and inventive
through-out.
Next is Black silky
feather which starts with a
low down pulsing loop that rather
brought to my mind one of the
first tracks Masami
made as Merzbow OM
Electrique Part 1
from 1979. But soon the nostalgic
edge is lost as crashing metallic
sounds take control and roaring
sound storms bite, it really
kicks in with steering glory with
this superb storm type tone.
Again theres a really feeling of
space with-in the sound & you
can often make out the whirling
original electro pulse through
the storming and crashing of
noise matter. This track is
shorter than the first at just
off 19 minutes.
Lastly we have Path with
no end which again rather
brought back memories of early Merzbow
again with its opening clunking
factory like rhythmic loop very
much in the vein of material on
1984 the Agni Hotra
album. But as it progresses it
starts to get a lot more crowded
with him slapping on all manner
of guitar feedback tones and
electro folds- Hell the track
almost becomes groovy at one
point!. A rather nice end to
another successful Merzbow
release- that?s mangers to add
new elements to his distinctive
sound to make this a highly
replayable piece of noise matter.
Roger Batty / www.musiquemachine.com
|