- Za
szyldem Muslimgauze kryje się
trzydziestoparoletni mieszkaniec Manchesteru,
Bryn Jones. Jones uruchomił swój projekt w 1982
r. jako odpowiedź na izraelską agresję na
Liban. Burzliwe losy Bliskiego Wschodu, gdzie
wielka politykazmieszana z nacjonalizmem i
religijnym fanatyzmem wciąż przynoszą
konflikty zbrojne i akty terroru, do dziś
pozostają jego inspiracją. Ów obszar Jones
uznaje za najważniejszy punkt współczesnego świata.
Ze szczególną uwagą śledzikonflikt izraelsko-palestyński.
Z fanatycznym wręcz uporem deklaruje poparcie
dla Palestyńczyków i miażdżąco krytykuje
Izrael. Sympatyzując z arabskimi ugrupowaniami
Hamas, Islamic, Jihad, Hezbollah, Abu Nidal
usprawiedliwia ich radykalne posunięcia: "Robią,
co uważają za słuszne. Walczą za swój naród.
Nie można ich krytykować z zewnątrz"
- Równocześnie
zaprzecza tej ostatniej własnej wypowiedzi,
obdarzając bezwzględnym veto wszystko, co związane
z-jak to nazywa- "nikczemnym reżimem
Izraela". Kryptofaszysta? Swą postawę
uzasadnia faktem, iż Izraeljest okupantem ziem
palestyńskich i łamie prawa człowieka. Kieruje
uwagę na Afganistan, konflikt Iracko- Irański,
Tybet. Muslimgauze zbliża się do kondycji zaślepionego
fanatyka, bezwzględnie dzielącego świat na
dobrych i złych, ale nie upadł tak nisko, by
swoje opinie narzucać innym: " Ktoś może
nazwać to obsesją, szaleństwem. Nie dbam o to.
Wierzę w to, co robię,to moja pasja. Kocham to,
co robię. Przedstawiam swój punkt widzenia. Jeśli
ci on nie pasuje, nie sluchaj Muslimgauze."
Jones nie jest muzułmaninem. Określa siebie
jako człowieka areligijnego. Nigdy nie był na
Bliskim Wschodzie, twierdzi, iż dopóki trwa
wojna, jego noga tam nie postanie. Dodaje przy
tym fatalistycznie, iż pokój jest odległym
marzeniem...
- Jego
nagrania są w większości komentarzem do
kolejnych aktów bliskowschodniej tragedii.
"Muzyka nie jest polityczna,ale jej
tworzenie tak". Jones czerpie informacje z
mediów, niekiedy włącza do muzyki fragmenty
wypowiedzi
- polityków
i komentatorów, na okładkach wykorzystuje zdjęcia
z tamtych rejonów. Tworzy wyłącznie muzykę
instrumentalną: "Nie wygłaszamy kazań,
dlatego nie mamy tekstów. Wierzę jednak, że
wysłuchanie tej muzyki skłoni do pytań. Tytuły
są przewodnikiem dla tych, ktorzy chcieliby
uzyskać informację o sytuacji, która się za
nimi kryje. "Ideologiczny ciężar przekazu
opiera się na tytułach utworów i okładkach płyt,często
prowokacyjnych. Album komentujący jeden z etapów
izraelsko-palestyńskich pokojowych neogocjacji
ma na okładce zdjęcie przedstawiające uścisk
dłoni wyminiany przez obradujących w Białym
Domu Arafata i Rabina, podpis a zarazem tytuł płyty
brzmi "Betrayal" (zdrada). Przykładowe
tytuły innych pozycji: "Hamas Arc",
"Vote Hezbollah", "Hebron Massacre",
"United States Of Islam", "Izlamaphobia".
|
|
- Ich
okładki przedstawiają uzbrojonych,
zamaskowanych muzułmańskich partyzantów,
kobiety trenujące na pustyni strzelanie,
okaleczone ofiary starć, wreszcie muzułmańskie
symbole religijne. Co by nie sądzić o postawie
Muslimgauze'a, Jones - artysta jest autorem
- charyzmatycznych,
niepowtarzalnych nagrań. W młodości inspirowała
go niemiecka awangarda (Can, Faust), punk i
industrial. Jego własna muzyka całkowicie
podporządkowana jest rytmowi. Fundamentem są
hipnotyczne, transowe rytmy Bliskiego Wschodu.
Muslimgauze zapętla ścieżki tradycyjnych,
akustycznych instrumentów etnicznych i splata je
beatem generowanym przez automaty, poddawanym różnorodnym
brzmieniowym odkształceniom. Reszta to tylko
ozdobniki budujące głęboki groove: nagrania głosów
arabskich wokalistów, odgłosów życia gwarnej,
bliskowschodniej ulicy, islamskich modlitw,
partie egzotycznych instrumentów i
ekstrawaganckie, naloty zmutowanej elektroniki,
niekiedynaśladujące wojenny zgiełk.
Warsztatowo realizacje Muslimgauze bazują na
preparacji taśm i kreatywnym wykorzystaniu
prostych syntezatorów i automatów perkusyjnych.
Jones pogardliwie odrzuca sampler, uznając, że
zależy mu na oryginalnym brzmieniu. Korzysta ze
swego taśmowego archiwum pełnego nagrań muzyki
- i
odgłosów otoczenia z Bliskiego Wschodu. Powstają
wielowymiarowe, atmosferyczne pejzaże pełne
wschodniego kolorytu, niekiedy utrzymane w tonie
postindustrialnych, drapieżnych kolaży ("Massacre
Of Hebron"), innym razem ciążące ku
klimatycznemu dubowi o ambientowym oddechu (
"Gun Aramaic", "Salaam Alekum
Bastard"- Muslimgauze współpracował też
z Rootsmanem), albo bliskie formuły, którą możnaby
określić minimalistycznym, noise'owym wydaniem
- drum'n'bassu
( ostatnie produkcje "Farouk Enjineer",
" Mazar - i - Sharif"). To tylko pobieżny
przegląd ulubionych estetyk Muslimgauze. Ma on
na swym koncie przeszło 50 tytułów: albumów
CD, EP-ek, limitowanych edycji płyt analogowych.
Staalplaat ogłosił nawet subskrybcjię na dzieła
Muslimgauze, minimalny wkład 100 funtów
uprawnia do wpisu na listę nabywców limitowanej
serii wydawnictw " tylko dla fanów".
Trudno się oprzeć urokowi tej muzyki, mieszającej
orientalne transy z nowoczesnym, eksperymentalnym
brzmieniem i rytmem. Muslimgauze przesyła nam
serię egzotycznych dźwiękowych pocztówek
naznaczonych niepokojącym zgrzytem czy rysą, które
maja naprowadzić uwagę na problemowy wymiar
owych bajkowych regionów. Jones stworzył nowy
model agit popu na miarę epoki konsumpcyjnej: twórczość
zapładnianą " z drugiej ręki" przez
media, która narasta w nieumiarkowanej ilości ,
proporcjonalnie do ich informacyjnej kanonady, a
w swym zaangażowanym kanale transmisji rezygnuje
z werbalizacji na rzecz artykulacji hasłowo -
obrazkowej, buduje atrakcyjny, angażujący
klimat, by poruszać jego zakłóceniami,
oddzialując nie tyle na intelekt, ile na zmysły.
- Rafał
Księżyk
|
- Wojenna
ścieżka dźwiękowa.
Kilka uwag o muzycznym terroryzmie Muslimgauze'a
Z całą pewnością nie będzie to tekst o
jihadzie, fundamentalizmie i talibach. Ani słowa
o aktach agresji, represjach i odwecie. Niewątpliwie
natomiast te kilkadziesiąt zdań traktować będzie
o jedynej dopuszczalnej i uprawnionej formie
terroryzmu, o terroryzmie artystycznym. O sztuce
pojmowanej jako akt terroru, wymierzony w
stereotypy, ustalone konwencje i powszechne
mniemanie. O sztuce dźwiękowej Muslimgauze'a.
Sam pomysł
wykorzystania muzyki jako nośnika przesłania
ideologicznego nie jest nowy. Nie bez przyczyny
jeden z najbardziej radykalnych twórców "swobodnej
improwizacji" Peter Brötzmann nadawał swym
płytom tytuły takie jak Machine Gun czy Fuck De
Boere (nota bene obie kompozycje pochodzą z roku
1968), zaś zawarty na nich materiał dźwiękowy
miał, w zamyśle twórcy zwalić z nóg
drobnomieszczańską publiczność lub też dać
wyraz wściekłości i bezsilności w obliczu
apartheidu.
Bądźmy jednak konsekwentni. Ani słowa o
ideologii, o politycznych i światopoglądowych
przesłaniach Bryne'a Jonesa. O tytułach płyt i
utworów (Hebron Massacre, Palestine Is Our
Izlamic Land etc.), których jednoznaczność i
dobitność wyraźnie obnaża niemal paranoiczne
przywiązanie Muslimgauze'a do ideałów
islamskiej rewolucji w jej najskrajniejszych,
najbardziej fanatycznych przejawach. Pomówmy
raczej o sztuce dźwięku.
W przypadku wspomnianego powyżej Petera Brötzmanna
nonkonformizm estetyczny i polityczny radykalizm,
lokujący go niebezpiecznie blisko Frakcji
Czerwonej Armii, pozbawione były jednak wymiaru
dialogu z kulturą masową. Niemiecki artysta
ostentacyjnie ignorował popkulturę, zarówno w
zakresie wykorzystywanych środków
artystycznych, jak i w kwestii produkcji i
rozpowszechniania swoich publikacji. Brötzmann
był bowiem wówczas twórcą par excellence
kontrkulturowym, funkcjonował poza oficjalnym
obiegiem medialnym, co było również swego
rodzaju manifestem nonkonformizmu artystycznego.
Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja
bohatera naszego artykułu. I choć nie on
pierwszy zaczął świadomie wykorzystywać
schematy i konwencje popkultury właśnie w celu
obnażenia jej schematyczności i konwencjonalności
(by wspomnieć tylko parodystyczny wymiar dokonań
takich twórców jak Frank Zappa, John Zorn czy
Bill Laswell), to jednak nie można zapominać,
że także Muslimgauze pozostawał w nieustającej
polemice z kulturą masową. Przyjrzyjmy się
temu nieco bliżej.
Materią, którą posługuje się i preparuje
Muslimgauze jest dźwięk, dobiegający z radia,
z ulicy, z instrumentu muzycznego, z ludzkich ust.
Ulotny, lecz schwytany w sieć mikrofonów i
uwieczniony na magnetofonowych taśmach. Nieskończenie
cierpliwy, plastyczny i podatny na wszelkiego
rodzaju zabiegi, jakie tylko podsunie wyobraźnia
autora siedzącego przy stole mikserskim, który
niepostrzeżenie, lecz nieodwołalnie przeistacza
się w stół sekcyjny. Nie wypada jednak
zapominać, że z równą wprawą Muslimgauze posługuje
się konwencjonalnymi gatunkami i stylami muzyki
popularnej. Muzyka Muslimgauze jest aktem
terroru, wymierzonym jednak nie w konkretne siły
polityczne, jak to deklarował sam twórca, lecz
w porządek pojęć, nazw i kategorii klasyfikujących
przejawy kultury masowej i przeistaczających je
w towar.
Punktem
wyjścia dla Muslimgauzowskich dekonstrukcji i
preparacji jest "muzyka arabska",
wzbogacona jednakże o najnowsze zdobycze muzyki
"elektronicznej", "tanecznej"
oraz tzw. "minimal music". W wielu
swoich najciekawszych utworach Muslimgauze
stosuje pewien dość charakterystyczny zabieg.
Otóż, tworzy on dwie naraz, równoległe i
symultaniczne względem siebie ścieżki dźwiękowe.
Pierwszą z nich kreują melodie, rytmy i dźwięki
wydobywane z tradycyjnych instrumentów
bliskowschodnich, wzbogacone niekiedy o
pozamuzyczne tło dźwiękowe "świata
arabskiego": odgłosy ulicy, śpiew
muezzina, komunikaty radiowe i telewizyjne etc.
Druga ścieżka, nałożona na pierwszą,
powstaje ze spreparowanych elektronicznie szumów,
zgrzytów i sprzężeń, które uzupełniają,
powtarzają i naśladują, czy wręcz imitują
brzmienie, melodykę i rytmikę muzyki arabskiej.
Muslimgauzowskie automaty udają prawdziwe
instrumenty muzyczne, udają zresztą w sposób
nieudolny. Nieudolność ta jest jednak jak
najbardziej zamierzona i celowa, oto bowiem ta
"zapętlona", "hipnotyczna" i
"transowa" muzyka zniewalająca słuchacza
urokiem egzotyki, wysyła zarazem niedwuznaczny
sygnał: uwaga, wszystko to mistyfikacja, te
urokliwe ścieżki dźwiękowe zostały
spreparowane z premedytacją przez automaty
"improwizujące swobodnie" na bazie
muzyki arabskiej. Efekt jest niezwykle
zastanawiający. Powstaje coś na kształt "muzyki
ludowej automatów".
Upór, konsekwencja i pasja, z jaką Muslimgauze
detonuje swe elektroniczne zgrzyty, szumy i sprzężenia
na obszarze, wydawać by się mogło całkowicie
oswojonej, rozpoznanej i sklasyfikowanej "muzyki
arabskiej", sprawia, że obracają się w
proch potoczne wyobrażenia i konwencjonalne określenia
dotyczące zarówno muzyki "ludowej"
jak i "elektronicznej". Obie one
funkcjonują już od dawna w obrębie kultury
masowej, funkcjonują rzecz jasna także, czy może
przede wszystkim(?), jako towar -
charakterystyczny, łatwo rozpoznawalny i
skierowany do określonej wyraźnie, docelowej
grupy odbiorców. Muslimgauze burzy ten porządek,
wprowadzając pewien chaos poznawczy i rozprawiając
się z rozpowszechnionymi w kulturze masowej (i
przez nią) mitami "elektroniki" i
"ludowości".
Muzyka "ludowa", w swej wersji
popularnej, epatuje zwykle egzotyką lub, wręcz
przeciwnie, zapoznaną lecz właśnie przywróconą
swojskością. Jej mitem jest "powrót do
korzeni", ponowne odkrycie źródeł muzyki,
ocalenie tego, co odwieczne. Cechuje ją (w myśl
sloganów reklamowych) nieskrępowana niczym
spontaniczność, ekspresja oraz szczerość
przekazu. Towarzyszy jej zwykle stały zestaw
przymiotników, tyleż oczywistych, co
wieloznacznych, określających jej cechy
charakterystyczne. Jest więc ona, niemal bez wyjątku,
"porywająca", "energetyczna",
"ludyczna" (co niekiedy ma być
synonimem ludowości) i "transowa",
cokolwiek by to miało oznaczać. Muzyka "elektroniczna"
z kolei jest mitem (w Barthesowskim tego słowa
znaczeniu) sama w sobie. Jest pieśnią
zautomatyzowanej i zdehumanizowanej, czy wręcz
nieludzkiej, przyszłości, która rozpoczyna się
właśnie tu i teraz. Jest to muzyka przymiotników
takich jak "motoryczny", "chłodny",
"bezduszny" czy "zaprogramowany".
Cechuje ją (jak chcą reklamodawcy) automatyzm,
niechęć do improwizacji oraz, rzecz jasna,
perfekcja i doskonałość. I ona niekiedy bywa
"transowa", jest to jednak bez wątpienia
"trans" inny od "ludowego",
jego źródłem jest monotonny i nieustający
rytm maszyny.
Mamy tu
więc dwie skrajności: tradycję przeciwko
przyszłości, spontaniczność w przeciwieństwie
do automatyzmu, czy wreszcie człowieczeństwo
wobec bezduszności maszyny. Ustanawiają one
niejako dwa bieguny muzycznego świata kultury
masowej, zamykając go zarazem w sztywnych ramach
konwencjonalnych określeń i wyobrażeń, służących
tyleż nazywaniu rzeczy i zjawisk, co promocji i
sprzedaży muzyki jako produktu - towaru.
Nawiasem mówiąc nie są to jedyne opozycyjne
kategorie kultury masowej, jakie demistyfikuje twórczość
Muslimgauze'a. Równie skutecznie rozprawia się
ona z mitami "komercyjności" (utożsamianej
z "tandetnością") oraz
przeciwstawianej jej "awangardowości"
(która w kulturze masowej jest tożsama z "niezależnością",
czyli umykaniem presji producentów, wydawców i
publiczności). Jones, twórca "osobny",
nagrywający dla małych, "niezależnych"
wytwórni płytowych sięgał bowiem z
upodobaniem po gatunki i style muzyczne
wykreowane przez popkulturę i traktowane w jej
obrębie jako stricte komercyjne (drum'n'bass,
techno, trip hop etc.). Nie przeszkadzało mu to
w najmniejszym stopniu osiągać efektów
artystycznie interesujących i wartościowych
oraz pozostać "niezależnym" (i
dalekim od politycznej poprawności) w swych poglądach
estetycznych i politycznych.
I właśnie między tymi stereotypowymi wyobrażeniami
muzyki "ludowej" i "elektronicznej",
"komercyjnej" i "niezależnej"
Muslimgauze detonuje swój dźwiękowy granat,
czyniąc niemałe spustoszenie pośród schematów,
potocznych mniemań i ustalonych definicji. Bo też
i jego muzyka niełatwo poddaje się definiowaniu.
Określa się ją jako noise dub, "elektroniczne
etno" i na wiele innych sposobów. Wszystkie
te niewiele, lub może zbyt wiele znaczące
terminy i pojęcia nie są w stanie ogarnąć
zjawiska, które z założenia i z pełną
premedytacją wymyka się wszelkim określeniom
oraz łatwym generalizacjom. Trzeba przy tym pamiętać,
że przytoczone powyżej określenia mają
charakter czysto funkcjonalny, ich głównym, jeśli
nie jedynym, celem jest klasyfikowanie towaru.
Przez swą nieklasyfikowalność muzyka Jonesa
obnaża zarazem przemożną tendencję kultury
masowej do nazywania, osaczania nazwami i
szufladkowania w odpowiednich kategoriach
wszystkiego co rodzi się w obrębie popkultury.
Rzecz w
tym, że Muslimgauze jest zarówno "ludowy"
jak i "elektroniczny", a mówiąc dokładniej
nie jest ani taki, ani taki. Rzec można, że całkiem
świadomie transcenduje obie konwencje. Kala
"ludowość" muzyki arabskiej (czy też
naszego o niej wyobrażenia) wszczepiając jej
wirusa elektroniki, wprowadza do utworów "etnicznych"
brzmienia automatów perkusyjnych i
elektronicznie preparowanych instrumentów, czyniąc
ją tym samym "egzotyczną" w dwójnasób.
"Egzotyka" Muslimgauze'a jest "egzotyką"
zdobyczy cywilizacji wszczepionych w naturalną
tkankę dźwiękową ludowej muzyki arabskiej. Z
drugiej jednak strony Jones humanizuje hermetyczną
i nieludzką muzykę "elektroniczną" (naruszając
tym samym przyjętą konwencję), wprowadzając w
jej obręb zawadiackiego ducha "ludowej"
improwizacji. Tak skonstruowane utwory
Muslimgauze'a stawiają przeciętnego odbiorcę
muzyki popularnej w sytuacji wysoce
niekomfortowej, u której podstaw leży swoisty
dysonans poznawczy ("jest li to folk, czy
elektronika?"). Kończy się to zazwyczaj
odrzuceniem oferty artystycznej Jonesa, brakiem
popularności jego produkcji, co pod pewnymi względami
jest właściwie równoznaczne z wyrzuceniem tego
twórcy i jego dzieł poza obręb kultury masowej
(zakładając oczywiście, że jest to w ogóle
możliwe).
Jak mogliśmy się przekonać ciosy Jonesa
wymierzone zostały bardzo precyzyjnie, nawet jeśli
nie były zadane w pełni świadomie. Muslimgauze
w istocie dekonstruuje znacznie więcej niż
nasze, powszechne, konwencjonalne wyobrażenia o
tym, co "ludowe" i "elektroniczne",
czy też "komercyjne" bądź "awangardowe"
i "niezależne" w muzyce popularnej.
Rozsadza on bowiem sam język kultury masowej,
demistyfikuje pojęcia, określenia i kategorie służące
łatwej, szybkiej i komfortowej klasyfikacji,
dystrybucji i sprzedaży "towaru
artystycznego".
- Dariusz
Brzostek
|